Zdaje się, że mam pomysł na szkicową przyczynę mojej utraty poczucia rzeczywistości. To tylko szkic, jedno z pierwszych wyjaśnień, jakie przyszło mi do głowy. Niekoniecznie jest dobre, ale pasuje.
Jak pewnie dało się zauważyć w poprzednim poście, jestem pełen nienawiści i gniewu. Nie wiem, dlaczego tak nienawidzę świata, ludzi. Jednak fakt faktem, z obserwacji wiem, jedyne, co potrafię poczuć w tym realnym świecie, to gniew. Całą resztę, całą paletę moich uczuć wyrażam w światach wyobrażonych, nierzeczywistych. Na każdym kroku świat wywołuje we mnie zdenerwowanie. Czy to na ludzi (głównie), czy to na siebie, czy też na siebie wśród ludzi oraz ludzi obok mnie. Ale głównie na ludzi. A oprócz tego: na ludzi, inne osoby, obywateli tego jak i zagranicznych państw, polityków, nauczycieli, kierowców, pasażerów, sprzedawców, lekarzy, moich rówieśników, osoby starsze, pracowników jakichkolwiek, bezrobotnych i meneli, ale głównie na ludzi.
Więc kiedy nagle znajduję się w sytuacji, gdzie nie ma nikogo, kiedy jedyna emocja, jaką czuję w stosunku do świata rzeczywistego, znika... zaczynam czuć się jak we wszystkich moich wewnętrznych światach - ulga, radość, wstępne szczęście - muszę upewnić się, że nie jestem "wewnątrz". Muszę się upewnić, że jestem w rzeczywistości.
A potem przychodzą ludzie i już nie muszę się upewniać. Znowu odczuwam jedynie gniew, który informuje mnie o tym, że jestem w realnym świecie.
Pasuje. Mimo to pomyślę jeszcze.
Ogólnie jest coraz gorzej. To już nie tylko zanik kontaktu - coraz częściej mam problemy z czasem i przestrzenią. Nieraz łapię się na tym, że wydaje mi się, że jest np. 9:40, patrzę na zegarek i widzę jak wół 9:20, a mimo to myślę, że jest 9:40. Czytam czas z zegarka i mimo 9:20 mój mózg zapisuje 9:40. Coś się nie zgadza, więc po chwili skupiam się bardzo, gapiąc na zegarek i uświadamiam sobie, że jest dopiero 9:20 i nie muszę się spieszyć.
A później, kiedy już fizycznie jest 9:40, patrzę na zegarek, widzę 9:40 i wydaje mi się, że przecież była 9:20! Od razu taki stres itd, a potem orientuję się, że wcześniej, kiedy mi się wydawało, że jest 9:40, była 9:20, a od wtedy już minęło trochę czasu. To się wydaje zagmatwane, bo JEST zagmatwane i trudne do zrozumienia. Myślę, że nawet ja tego nie rozumiem. Uczucie jest mniej więcej takie, jak skok w czasie (wyobraźcie sobie takie uczucie) bez własnej woli, jak zgubienie minut, czasu ze swojego życia, kiedy nagle orientujecie się, że jest 9:40 i jesteście w autobusie w drodze do szkoły, choć przed chwilą była 9:20 i jedliście śniadanie. W pierwszej chwili czuć taki ogromny stres, wywołany zdezorientowaniem, może nawet strach czy spłoszenie. Potem dopiero przypominacie sobie, że przecież faktycznie ten czas upłynął, spakowaliście plecak, umyliście zęby i wsiedliście do autobusu. Jakby wasz mózg nagle uzupełnił lukę w pamięci, wmawiając wszystkim dookoła, że przecież od początku pamiętał. Zgrywus jeden.
Jeśli chodzi o przestrzeń, to najczęściej dzieje się to na spacerze w lesie, kiedy jestem sam (czyt. nie ma ludzi). Myślę o czymś, potem patrzę przed siebie i mam ogromne problemy z adaptacją wzroku. Ziemia oddala się ode mnie, wklęsa się (or whatever, chyba nie ma takiego słowa), zapada, odsuwa. Wygląda to, jakby układała się w jakiś dołek. Nie przechodzi nawet jak kucnę i jej dotknę. Nic. Muszę odczekać jakiś czas, zanim przestanie się ruszać. Okropnie mnie to niepokoi, nie wiem, co się ze mną dzieje.
I tak muszę iść do neurologa w ramach innych badań, w poniedziałek idę po skierowanie. Mam nadzieję, że to jednak moje problemy psychiczne, a nie żadne zaburzenia fizyczne są tego przyczyną. Nie chcę zaburzeń fizycznych, a już na pewno nie w mózgu. Z psychiką sobie poradzę. Teraz dodatkowo tym się stresuję. Za dużo Doktora House'a, tam też był przypadek gubienia czasu. Dobra, stop, nie myślę o tym.
Jak to Cave Johnson mówił: "I'm serious. Visualising the scennario while under stress actually triggers the reaction."
Na razie tyle. Napisałem esej, ale jeszcze muszę go zatytułować. Wrzucę go tu, jak już będzie gotowy. ^^ Nawet nie wiem, czy ten twór można nazwać szkicem do eseju, a co dopiero esejem. Trochę też jest sztywny, ale nie aż tak zły.
Info
Jeśli obchodzi Was coś konkretnego, nie zaglądajcie raczej do lat sprzed 2016 roku.
Jeśli obchodzi Was niedojrzały, paragimnazjalny weltschmertz, proszę bardzo, częstujcie się.
Obiecuję, że nowe posty będą już bardziej o czymś niż o moich garystuicznych rozterkach emocjonalnych i że ten świat jest taki be, fe i kto w ogóle zgodził się go wydać, przecież nikt tego nie kupi, a wydawca z pewnością zbankrutuje.
No, może oprócz tych milionów ludzi, którzy go kupią i którzy upewnią wydawcę w przekonaniu, że można drukować byle chłam, jeżeli subskrypcja jest obowiązkowa.
Powodzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz