Info

Jeśli obchodzi Was coś konkretnego, nie zaglądajcie raczej do lat sprzed 2016 roku.
Jeśli obchodzi Was niedojrzały, paragimnazjalny weltschmertz, proszę bardzo, częstujcie się.
Obiecuję, że nowe posty będą już bardziej o czymś niż o moich garystuicznych rozterkach emocjonalnych i że ten świat jest taki be, fe i kto w ogóle zgodził się go wydać, przecież nikt tego nie kupi, a wydawca z pewnością zbankrutuje.
No, może oprócz tych milionów ludzi, którzy go kupią i którzy upewnią wydawcę w przekonaniu, że można drukować byle chłam, jeżeli subskrypcja jest obowiązkowa.
Powodzenia!

poniedziałek, 16 marca 2015

Esej

Okej, wymyśliłem tytuł. Napisałem esej. Obiecałem komuś, że go wstawię. Więc wstawiam. ^^
Przepraszam za formę. Jest mało luźna właśnie dlatego, że to idzie do oddania i muszę zachować chociaż pozory uporządkowania i przemyślenia sprawy.

“Hamlet nie był wampirem”, czyli Twoi nauczyciele wiedzą, co Shakespeare’owi w głowie siedziało...

(przy okazji kalambur potoczno-formalny: "w głowie siedziało-->w głowie się działo ;)")

Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałem lekturę. Nie mówię tu o jakiejkolwiek książce, jakąkolwiek czytałem nawet wczoraj. Chodzi mi o lekturę-lekturę, narzuconą odgórnie pozycję zgodną z jakże ciekawą, inteligentną i kreatywną nową podstawą programową. Nie przypominam sobie, by odbyło się to jakoś niedawno. Jednym z powodów jest to, że właściwie większość z nich nie jest w moim guście (choć nie jestem pewien, czy ogólnomasową, standardowo-hollywoodzką, tandetno-dziecinną i pusto-ogłupiającą literaturę można nazwać gustem), ale nie jest to powód jedyny. A na potrzeby tego tekstu również nie jest najważniejszy.

Dlaczego nie lubię omawiać lektur? Cóż, nie tylko przez mało interesującą mnie treść. Zdarzają się przecież pozycje, które mogłyby mnie zaciekawić; jednak ich także nie czytam. Lubię tłumaczyć to sobie ograniczeniem, narzuceniem, zdegradowaniem i zaniżeniem wartości opinii innych.
Słucham? A no właśnie. Na tym dokładnie polega omawianie lektur w szkołach.

Zanim jednak przejdę dalej, chciałbym przedstawić definicję niezbędną do zrozumienia przedstawionej tu treści. Książka - ważne w moim małym wywodzie pojęcie - to tekst o mniejszym bądź większym znaczeniu publicznym, opublikowany, najczęściej wydany w jakiś sposób (czy to papierowy, czy elektroniczny, czy na audiobooku; dowolność!), służący jakiemuś celowi. Wyraz "książka" mam zamiar stosować zamiennie ze słowem "tekst", co oznacza, że jej definicja brzmieć będzie: "jakikolwiek tekst, który został opublikowany, bez względu na rodzaj, gatunek, treść i formę". W mojej definicji książką będzie zarówno powieść w wydaniu papierowym, jak i artykuł znajdujący się na stronie internetowej gazety.

Dobrze, wystarczy tego wstępu, teraz do rzeczy. Kiedy ktoś pisze tekst, a później go publikuje, musi zrozumieć, że przestaje być jego jedynym autorem. Od tego momentu książka przestaje mieć jedną wersję i jednego twórcę. Jest ich tyle, ile osób, które ją przeczytały. Może to się wydawać dziwne z początku, ale już wszystko wyjaśniam. Krok po kroku dojdziemy do źródła moich nietypowych wniosków. A zaczniemy, całkiem logicznie i matematycznie poprawnie, od kroku pierwszego:
Czy zdarzyło się Wam czytać książkę, a potem pójść do kina na film, nakręcony na jej podstawie...? Jeśli tak, a zakładam, że tak, to mam do Was kolejne pytanie: czy wszystko w tym filmie zgadzało się z Waszym wyobrażeniem? Wygląd bohaterów? Głos bohaterów? Ich charakter? Miny? Gesty? Wygląd otoczenia? Postaci poboczne?
Wszystko?
Zazwyczaj nie. Oczywiście często akceptujemy, bądź nawet podziwiamy tzw. "wizję reżysera", jednak raczej nie pokrywa się ona z naszą w stu procentach.
Czy zdarzyło się kiedyś, byście sprzeczali się z innymi na temat wyglądu bohatera? To jest już rzadsze, dlatego opowiem Wam sytuację, w której ja się raz znalazłem. Otóż, po przeczytaniu wspaniałego (jak zresztą wszystkie - powiedział szczerze i bez ironii) dzieła Shakespeare'a - "Hamleta" - posprzeczałem się ze znajomą... o kolor włosów głównego bohatera! Dla mnie od zawsze był ciemnowłosy, ona uważała go za blondyna. To się może wydać trywialne, ale dobitnie ukazuje różnice w wyobrażeniu sobie świata przedstawionego. A to, jaki kolor włosów miał Hamlet raczej nie wpływa na rozumienie dzieła.
Zaraz, zaraz. Czy to oznacza, że obie wersje, ta z Hamletem-blondynem ORAZ ta z Hamletem-brunetem, są poprawne...? Tak! Bo czemu by nie? Co kogo obchodzi kolor włosów duńskiego księcia?

Skoro obie opcje są dopuszczalne, oba światy przedstawione poprawne, to znaczy, że istnieje więcej niż jeden świat "Hamleta". Może istnieć świat, w którym książę ma włosy rude, brązowe, czy nawet zielone - wszystko zależy od tego, jak zadziała nasza wyobraźnia. Jak wyobrażał go sobie autor...? Tego już nikt nie wie.

Jeśli więc możemy zmodyfikować świat przedstawiony tak, by zawierał kolorowowłosego Hamleta, czy nie możemy też sprawić, by, wedle naszego gustu, miał głos gruby lub cienki, piskliwy lub miękki, śpiewny lub szorstki...? Możemy! Bo książka nie powie nam, jak przeczytać dialog.
Z tego wynika też kolejna sprawa: w pewnych sytuacjach nasza wyobraźnia może modyfikować charakter bohatera! Czytamy jakieś mało inteligentne zdanie. Czy bohater naprawdę tego nie wie? Może żartuje? Może mówi z ironią...? Wszystko zależy od tego, jak owo zdanie sobie przeczytamy. Ton głosu tylko czasami wspominany jest w opisach. Dodatkowo, charakter bohatera można w ten sposób zmienić w znacznym stopniu. Czasami tak bardzo, że jesteśmy w stanie wpłynąć na rozumienie całego dzieła. Tutaj "Hamlet" jest przykładem idealnym. Nawet na lekcjach języka polskiego pojawia się pytanie o zdanie zdezorientowanego ucznia: "czy według ciebie Hamlet do końca grał, czy może naprawdę zaczął tracić zmysły...?". Na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Co miał na myśli autor? A któż może to wiedzieć...?

Na ile już zmodyfikowaliśmy świat przedstawiony, przerabiając go na własną modłę? Zmieniliśmy wygląd bohatera, jego charakter, a nawet zrozumienie pewnych istotnych elementów fabuły. Każdy z nas ma własną wizję. Więc ile jest w końcu światów przedstawionych? Tyle, ile czytelników. Ale który z nich jest poprawny, który jest odpowiednim zrozumieniem dzieła? Wszystkie!
To naprawdę nieważne, czy Wasz Hamlet wygląda przeciętnie, czy może ma czerwone włosy, białe oczy i tak naprawdę jest wampirem-ludojadem, który zalecał się do Ofelii, bo szukał sobie jakiegoś ładnego pożywienia. Shakespeare nie napisał, że nie!

Absolutnie nie chodzi mi o to, by jakąkolwiek, wziętą z kosmosu wersję uważać za poprawną interpretację. Nie można powiedzieć "Haha, w takim razie mój Hamlet jest kosmitą" (oczywiście powiedzieć można, lecz nie oznacza to automatycznie, że jest to interpretacja poprawna). By przedstawić swoją wersję świata, potrzebny jest jakiś argument, może pomijając kwestię wyglądu bohaterów (był blondynem, bo... eee...?). Jeśli więc chcecie powiedzieć, że według Was Hamlet miał zdolności parapsychiczne, to powiedzcie dlaczego tak uważacie!
"Ale proszę pani, Hamlet mógł mieć przecież zdolności parapsychiczne! Nie tylko widział ducha (cała reszta też go widziała), lecz jako jedyny mógł się z nim porozumieć. A ten duch może wcale nie był jego ojcem, może tak naprawdę był Szatanem? W końcu nikt nie był pewien, że to duch byłego króla, tylko wyglądał podobnie do niego. I powiedział Hamletowi o zdradzie jego wuja, tym samym skazując młodzieńca na nieunikniony koniec! Taką podłą rzecz mógł zrobić tylko Szatan!".
Rozumiecie?
No i co, wersja z Szatanem kuszącym Hamleta jest gorsza od ducha ojca? Niby czemu? Shakespeare nie mówi, że to NIE jest Lucyfer. Mówi tylko, że Hamlet wierzy, iż rozmawiał z ojcem.

Żeby nie było, że potrafię powołać się jedynie na "Hamleta": przypatrzmy się "Procesowi" Kafki. Czemu na przykład nie miało by się to wszystko dziać jedynie w głowie bohatera? Więc stawiamy tezę (co niestety uczniom szkół niemiło kojarzy się z jakże sztuczną formą tysięcznej już, równie pustej co przymusowej rozprawki): cała sprawa z sądem odbywa się jedynie w umyśle, w wyobraźni głównego bohatera.
Przedstawiony w książce sąd wydaje się na tyle absurdalny, że sam w sobie nadaje się na przykład rzeczy przez Józefa K. zmyślonej. Jakim cudem wszyscy wokół wiedzieliby o jego procesie? A czy dbającej o siebie nastolatce nie wydaje się, że wszyscy wokół wiedzą o tym, że na szyi wyskoczył jej pryszcz? Czy osobie o bardzo krzywych zębach nie wydaje się, że wszyscy wokół tylko czekają, aż otworzy buzię...? Więc jeśli Józef K. był dobrze prosperującym biznesmenem, czy jego lęk przed zniesławieniem przez proces sądowy nie sprawiłby, iż zdawałoby mu się, że każdy wie o jego sprawie? I dlaczego Adwokat nie był w stanie nic w związku z procesem K. zrobić...? A co, jeśli tak naprawdę nie był adwokatem, tylko psychologiem, próbującym pomóc biednemu, skłonnemu do paranoi człowiekowi? Może dlatego cały czas twierdził, że zajęcie się sprawą wymaga czasu, próbując zatrzymać przy sobie pacjenta, który straciwszy kontakt z rzeczywistością mógłby skrzywdzić niechcąco kogoś lub siebie?
Albo możecie też powiedzieć, że sąd jest tak naprawdę rządową instytucją, mającą na celu wyszukiwanie i łapanie w swe sieci kosmitów, do których należał Józef. Tylko znajdźcie argumenty!

Weźmy pod lupę inne dzieło "ponadczasowe", jak zwykli uczyć nas profesorowie z liceów, czyli "Dziady" cz. III wraz ze swoim wspaniałym i wiecznym Konradem alias 44, jak to nas uczono interpretować. Lecz kto zabroni nam stwierdzić, że Konrad, czytaj Gustaw, mający dość swych zawodów miłosnych, będący w poprzednich częściach nawet duchem, umierający po milionkroć czy więcej, jest tylko szaleńcem, młodym człowiekiem, który, straciwszy miłość swojego życia, postradał zmysły? Kto nam powie, że jego więzienie nie jest tak naprawdę kaftanem bezpieczeństwa, którym owinięty jest w placówce psychiatrycznej? Stracił swoją miłość, stracił swój rozum, więc wyzywa Boga na pojedynek. Czuje się niesprawiedliwie skrzywdzony, uważa, że on potrafiłby zarządzać ludzkim szczęściem lepiej. Nie pasuje? Czemu niby nie? Oczywiście możecie stwierdzić, że również Konrad był kosmitą, jednak, szczerze mówiąc, może darowalibyście sobie te jakże trudne do udowodnienia teorie spiskowe rodem z USA...? Nie przesadzacie z nimi trochę?!

Wracając do tematu: kolejna radosna lektura, jako żywo, ludzie, czyli "Wesele" Wyspiańskiego. Czemu na przykład nie odczytać tego jako snu? Luźno związane ze sobą rozmowy gości, przeskakiwanie od sceny do sceny, nierealne wydarzenia i postaci fantastyczne, jak na przykład ruszający się, śpiewający chochoł...? Nie brzmi jak sen? (Czy Wam naprawdę nigdy nie śnił się gadający chochoł i niedoszły trójkącik na sianie?! Dziwni jesteście.) Nie mógłby to być na przykład sen człowieka zaproszonego na wesele przyjaciela (tym samym: Wyspiański), żyjącego w ciężkich dla jego narodu czasach (tym samym: Wyspiański)? Bo mi to wygląda na takie właśnie oniryczne, ulotne, posrane naginające rzeczywistość... Ale cóż, nikt nie zabroni Wam powiedzieć, że chochoł tak naprawdę był kosmitą...

... naprawdę...?! Kosmitą...?! Znowu?! Wszędzie?! Czy Wy nie macie już bardziej kreatywnych pomysłów?! Nawet “Supernatural” pobił Was w kwestii kreatywności! Ja rozumiem, że ludzie wierzą w czających się na każdym kroku obcych, ale błagam, żeby tak wszędzie?! Jak Wy zamierzacie udowodnić, że Izabela odrzuciła Wokulskiego, ponieważ była innej, pozaziemskiej rasy?! Co według Was na to wskazuje?!
Ruszcie głowę po coś kreatywnego, a nie kolejne klony prezydenta Kennedy’ego!


Uff, dobrze, skoro już ustaliliśmy kwestię interpretacji utworów poprzez liczne teorie spiskowe, możemy kontynuować.

Tak więc możemy (nawet bez specjalnego zamiaru, nasze mózgi same tak funkcjonują!) zmieniać w książce wygląd i charakter bohaterów, wydźwięk istotnych w fabule elementów, sytuację przedstawioną w utworze... Co jeszcze?

Na początku pisałem, że książka musi mieć jakiś cel. Cele są różne: informacja, rozrywka, poruszenie, edukacja, zabawa, skłonienie do przemyśleń, przedstawienie pewnego trudnego tematu i tak dalej. Wbrew pozorom to jednak nie autor tekstu wybiera jego cel. Robi to czytelnik.
Jak? Proste - czyta. Wiadomo, że jak autor napisze komedię, to większość będzie się śmiać. Jeśli napisze horror, odbiorcy będą przerażeni... ale niektórzy również będą się śmiać. Podobno o gustach się nie dyskutuje. Małgorzata Rejmer w gazecie “Kontynenty” z 2010 roku, którą niedawno przeglądałem, w tekście o tytule (zabawnym, nawiązującym trafnie do potocznego, polskiego powiedzonka) “Kuku na Rumuniu” wspomina o rumuńskim poczuciu humoru.
“W Rumunii jako czarną komedię sprzedaje się to, co wszędzie indziej uchodziłoby za dramat społeczny. (...) reżyser <<Śmierci pana Lazarescu>> upierał się w wywiadach, że nakręcił komedię. Dobry żart. Kto widział ów film, opowiadający o agonii chorego na raka staruszka, przerzucanego od szpitala do szpitala, ten wie, że komedia rumuńska to wesołe pranie widza po pysku. (...) Nieraz bywało tak, że po obejrzeniu filmu rumuńskiego z etykietką <<komedia romantyczna>> miałam wrażenie, że zdarzyło się coś bardzo przykrego.”
Jak widać, opisywany przez panią Rejmer autor stworzył dzieło, mające na celu rozbawienie odbiorcy. I jak równie dobrze widać, nie wszystkich owo dzieło rozbawiło. W tym momencie widz, czytelnik czy innego rodzaju odbiorca może sam nadać cel danemu dziełu. Raz obejrzawszy komedię rumuńską, zamiast “rozrywka” nada jej cel “załamanie psychiczne”, “smutek” lub “depresja”. Jeśli kogoś bawią horrory, zamiast “przestraszenie” nada im cel “rozbawienie”. To, co jednych wzrusza, innych będzie brzydzić, a jeszcze innych podnosić na duchu. To więc czytelnik ustala cel danej książki, zgodnie ze swymi odczuciami na jej temat.
Jak to więc jest? Nie piszemy książki, jednak mocno i niezaprzeczalnie ingerujemy w świat przedstawiony. Nie publikujemy tekstu, jednak to my nadajemy mu cel oraz sens (bo po co powstawałaby książka, gdyby nie miała odbiorców? Nawet autora jako odbiorcy?). To kto tak naprawdę tworzy to, co czytamy?

My! Autor rzuca pomysł, ujmuje go w pewien sposób, może mając na celu nam coś przekazać. Czy to do nas dotrze, czy nie - to już nasza sprawa. Jakby chciał, żeby na pewno wszyscy zrozumieli, to napisałby wprost. Publikując, przyjmuje do wiadomości, że jego świat, jego wizja, tekst, treść będą tysiące, miliony razy zmieniane, rozumiane na nowo, przekształcane nie tylko przez każde pokolenie (o ile jakaś książka przetrwa więcej niż jedno pokolenie), lecz przez każdą osobę oddzielnie. Co więcej, przez jedną osobę nawet kilka razy, kiedy, czytając tekst po raz kolejny np. po kilku latach, zmienia punkt widzenia z dziecinnego na dorosły; ma większy bagaż emocjonalny, większe doświadczenie.

Mam wrażenie, że Czesław Miłosz to rozumiał. Tak przynajmniej daje do zrozumienia w “Campo di Fiori”, utworze, który w sumie jest jednym wielkim porównaniem. Getto warszawskie i inne konteksty nie są jednak dla mnie najważniejsze. Podmiot liryczny (myślę, że w tym fragmencie również autor) wyraża przypuszczenie, wie, że jego utwór będzie przez różne osoby odczytywany w różny sposób. Może zauważył to już w swoich czasach...? Może zauważył, że odbiorcy naginają treść dzieł? W każdym razie - pisze o tym:
(...)
Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.
Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
(...)
Miłosz informuje nas o tym, co myślał, gdy tworzył tekst. Nie mówi jednak, że jego wersja jest jedyna i ostateczna - dopuszcza do świadomości, że odbiorcy mogą inaczej go zrozumieć. To wyrozumiały twórca! Byle więcej takich!


Krótko o tym, dlaczego. Dlaczego każdy z nas rozumie tekst inaczej, widzi postaci inaczej? Zacznę od wyglądu i charakteru bohaterów, o ile przy tym drugim mamy pole do popisu. Bohaterowi pozytywnemu nadajemy z automatu cechy, które w jakiś sposób nas pociągają, albo cechy, które sami chcielibyśmy mieć. Jeśli chodzi o wygląd, chyba najważniejszą jego determinantą jest nasza preferencja. No cóż, niektórzy wolą brunetki, niektórzy blondynki. Analogicznie, bohaterom negatywnym nadajemy cechy i wygląd daleki naszym preferencjom. Przez bohaterów pozytywnych i negatywnych nie mam na myśli “tych złych” i “tych dobrych”. Niektórzy odbiorcy przepadają za tzw. “czarnymi charakterami”, które będą dla nich bohaterami pozytywnymi - czyli takimi, które przypadają nam do gustu, które zaczynamy lubić, szanować, bądź utożsamiać się z nimi. Bohaterowie negatywni to w takim razie ci, których nie lubimy, których chcemy się pozbyć i nigdy więcej nie widzieć. Ci obojętni pozostają zazwyczaj szarzy.

Każdy rozumie tekst inaczej, gdyż z natury mózg ludzki nie jest obiektywny. Wszystko, co wokół nas, co nas dotyka, czyli również książki, pojmujemy przez pryzmat własnych przeżyć i doświadczeń. Rozumienie tekstu nie polega tylko na logice, ale także na odczuciach. By odczuwać obiektywnie, musielibyśmy w tym samym momencie wiedzieć, co wiele ludzi odczuwa przy tym akurat fragmencie. Jak można zauważyć, to raczej niemożliwe, zresztą, mijałoby się z sensem samego odczuwania.


Ten tekst jest więc o tym, że nie można powiedzieć: “Twoja interpretacja jest niepoprawna, bo w podręczniku/opracowaniu/podstawie programowej było napisane inaczej/ nauczyciel mówi inaczej.” I nie chodzi mi tu jedynie o lektury szkolne. Oczywiście należy wysłuchać interpretacji innych - może się okazać, że ich wersja przemówi do nas silniej niż nasza. Nie można jednak dać sobie wmówić, że czujemy źle, myślimy źle, jeśli nasze argumenty wydają nam się logiczne. Nie możemy pozwolić sobie na umniejszanie wartości naszego zdania, odrzucanie go przez otoczenie bez nawet jego wysłuchania. A jeśli ktoś powie, że autor w jakimś tam wywiadzie przedstawił tę a nie inną interpretację, to jest to interpretacja autora, a nie nasza.

Dlatego mówię, że ten tekst jest o poprawności wszystkich interpretacji. A dla Was może mówić o czymkolwiek, o czym uważacie, że mówi.



Jak się podoba? Może być? Mam nadzieję, że nie jest zbyt beznadziejny. Pewnie za kilka lat przeczytam go i "uśmieję się" :/
Dobra, zobaczymy.
Na dzisiaj to tyle. Może później jeszcze coś wstawię.

1 komentarz:

  1. Jest średni. I to myślenie nie jest wyjątkowe ani niecodzienne, zwyczajnie nieesencjonalistyczne.
    ~DailyT. (08.10.2016r. - 1,5 roku później)

    OdpowiedzUsuń