Już od dawna chciałem napisać o kolorach i pewnej wątpliwości, która lata temu zrodziła się w moim umyśle. Teraz jednak, układając sobie w głowie wygląd tego wpisu, zauważyłem, że zahacza on także o inny temat, który chciałem poruszyć.
Język. Od niego więc zacznę, jako że wtedy łatwiej może przyjdzie zrozumieć trudne zagadnienie kolorów.
Pewnego dnia, w liceum jeszcze, na lekcji rozszerzonego polskiego omawialiśmy tekst, którego za nic nie mogę teraz znaleźć, choć wiem, że zostawiałem go sobie w notatkach na przyszłość. No cóż, być może pozbyłem się go podczas porządków bądź przeprowadzki. Poradzę sobie bez niego.
Był jedynie pretekstem.
Nauczycielka kazała nam postawić tezę do tekstu, po czym przez kilka minut kłóciła się ze mną, że moja teza się nie nadaje. Jeśli czytaliście mojego "Hamleta...", ten śmieszno-żałosny tekst, niczym nie różniący się od wszystkich tekstów młodości czytanych nieco później na ścieżce życia, gdzie nostalgia miesza się z zażenowaniem zarówno swoim stylem, jak i mentalnością, to wiecie, co o tym myślę. Po kilku minutach moich ciągłych pytań "ale dlaczego jest zła? czy może mi to Pani wytłumaczyć? co jest w tym nie tak?" wpadła wreszcie na pomysł, by powiedzieć mi, że autorka była mocną zwolenniczką pewnej teorii, która zaprzecza mojej tezie.
Dobrze wiecie, co i o tym myślę.
W każdym razie, podobno autorka, z poparciem naszej nauczycielki, zakładała (nie w tekście, a w życiu, a przez to w tekście), że język jest perfekcyjny gdzieś w sferze pozaludzkiej, a dopiero przechodząc przez filtr naszych umysłów i fizycznych możliwości krtani zostaje ograniczony i przesiany, tracąc swoją kompletność. Innymi słowy, to człowiek zubaża język, który sam w sobie jest tworem nieskazitelnym.
Uniosłem obie brwi i patrzyłem na nauczycielkę przez krótką chwilę. Kiedy już dotarło do mnie, że nie żartuje, zmarszczyłem je, próbując zanalizować koncept, który właśnie mi podsunęła, a który widocznie miał dla niej zupełny sens. Później uśmiechnąłem się, być może przez nieco napięte mięśnie, jak to mam w zwyczaju, gdy coś mi się bardzo nie podoba, powiedziałem "no tak. W tym wypadku ma Pani rację" i dałem jej spokój. Zrobiłem to, ponieważ zrozumiałem, że tak fundamentalnego założenia nie da się z nią przedyskutować, a tym bardziej udowodnić jej trafność mojego spostrzeżenia w przeciągu lekcji, jako że, po pierwsze, oporność jej sięgnęła w moich oczach zenitu, a nie lubię mówić do rozległej pustej dziury, w której Twoje słowo i tak tylko poodbija się od wybojów i zniknie na wieki, niezauważone, a po drugie – ponieważ była nauczycielką, a ja uczniem, i jak każda nauczycielka (albo ich większość) uważała mnie za smarkacza, i co taki smarkacz może tam wiedzieć i czemu mam niby brać poważnie jego zdanie. Jeszcze śmie ze mną dyskutować, pfe, pfe, niedobry Józio, pupa, pupa.
Śmieję się z tego, ale to naprawdę tak wygląda. Naprawdę.
Za to bardzo profesjonalnie zapisałem moje wątpliwości na odwrocie owego tekstu owej autorki, w postaci zdań zakończonych znakiem zapytania i wykrzyknikiem, wersalików, podkreśleń i pogrubień, może i kilku zgrubień i popularnych skrótów parawulgarnych wyrażających zdezorientowanie i niezrozumienie danego zjawiska.
Moje wątpliwości i spostrzeżenia, które wydały mi się bardzo oczywiste, brzmią tak:
Jak język może być tworem idealnym w pozaludzkim rozumieniu? Język, powiedzmy sobie szczerze i otwarcie, jest tworem sztucznym. Nie "sztucznym" w przeciwieństwie do "naturalności", wydawanie dźwięków o różnych tonach i intonacjach jest bowiem naturalne nie tylko dla ludzi, ale i wielu zwierząt i rozwinęło się gdzieś na drodze ewolucji. Prawdopodobnie.
"Sztuczny", w sensie kulturowy, cywilizacyjny, ponaturalny. Ustrukturalizowany, zarówno zasobem słownictwa, jak i gramatyką, fleksją, fonetyką i innymi. Powstał później niż rozumienie i jest bezpośrednim wynikiem rozumienia, jak i, obecnie, jego niezaprzeczalną podstawą.
Pewien nasz praprzodek, załóżmy, spotkał drugiego praprzodka. Pokazał mu jaskinię. Obaj zrozumieli – schronienie, bezpieczeństwo, dom, rodzina, miejsce, w którym można schować się przed deszczem, zimnem i drapieżnikami. Porozumienie wzrokowe na podstawie tych samych doświadczeń i wiedzy zostało osiągnięte. Teraz nasz praprzodek, wskazując na jaskinię, wydał z siebie dźwięk przypominający słowo "jaskinia". Drugi praprzodek popatrzył na niego dziwnie, ale ponieważ ludzie są istotami naśladującymi, które uczą się i potrafią przetrwać jedynie przez naśladownictwo, również pokazał na jaskinię i powtórzył ów dziwaczny dźwięk. Kiedy wrócił do swojego plemienia, pokazał na jaskinię i znowu warknął "jaskinia! jaskinia!". A reszta powtórzyła.
Tak powstało słowo, gdzie do pewnego zestawu dźwięków, być może przypadkowego, być może znaczącego coś dla osoby po raz pierwszy go wypowiadającej, zostało przypisane pewne znaczenie – wyrwa w skale, dająca schronienie przed deszczem, zimnem, drapieżnikami, miejsce bezpieczne, miejsce do zamieszkania.
Jest to oczywiście wymyślona historia i na powstanie języka złożyło się wiele różnych czynników, niemniej jednak pokazuje, że najpierw było zrozumienie, a później słowo. Zrozumienie za to kształtuje się w umyśle, przez doświadczenie. Niby dlaczego dzieci nie rozumieją, że gorący garnek jest niebezpieczny, dopóki się nie poparzą? Doświadczenie jest podstawą zrozumienia.
Jak więc to wygląda? Najpierw jest umysł, postrzeganie rzeczywistości. Potem doświadczenie, nadające przedmiotom i otoczeniu pewne znaczenie, które zamienia się w rozumienie. Rozumienie natomiast, poprzez interakcje społeczne, międzyludzkie, formuje słowo. Czym jest więc język? Po co powstał? Według mnie jest ułatwieniem przekazania doświadczenia. Ludzie znani są z tego, że próbują jak najbardziej ułatwić sobie życie. Używając języka, przyjętych zestawów dźwięków odnoszących się do pewnych doświadczeń czy wrażeń, paradoksalnie zwiększamy zrozumienie społeczne. A zwiększając zrozumienie, zwiększamy zasób i potencjał językowy, a zwiększając możliwości języka, zwiększamy zrozumienie, etc. Dlatego później, mając utrwalone nazwy przedmiotów materialnych, mogliśmy stworzyć pojęcia nienamacalne i rozwinąć język, a przez to mogliśmy stworzyć kolejne słowa, opierając się na odwołaniach do tych nowych pojęć.
Ale odbiegłem od celu tego przytoczenia.
Jeżeli na samej podstawie języka leżą umysł, doświadczenie i rozumienie, procesy nierozerwalnie związane z człowiekiem jako istotą żywą, organiczną i ograniczoną, czy można w ogóle mówić o języku w oderwaniu od człowieka? Czy można analizować go na płaszczyźnie pozaludzkiej? Jeżeli słowo powstało po obrazie, po dzielonym doświadczeniu, czy można mówić, że człowiek je ogranicza? Człowiek ma swoje limity, to prawda. Dlatego też język ma swoje limity. Nie można winić człowieka za niedoskonałość języka, za zniekształcanie go i upośledzanie (nie mówimy tu o niedoukach czy osobach nierozumiejących gramatyki, lecz o człowieku w ogóle), kiedy to człowiek jest jego twórcą.
Czy winimy konstruktora pierwszego komputera stacjonarnego za to, że wolno chodził? Że jedyne, co potrafił zrobić, to dodawać? Czy winimy pierwszy system operacyjny, że nie miał pulpitu i nie można było grać na nim w gry full HD? Czy winimy pierwsze telefony komórkowe za to, że miały mały ekran i mogły niewiele więcej niż dzwonić?
Nie. Ponieważ nie przykładamy współczesnych standardów do dawnych możliwości. Co więcej, wielu ludzi podziwia twórców pierwszych komputerów, systemów czy telefonów komórkowych. Dlaczego? Bo o ile trudniej stworzyć podstawy, postawić pierwsze kroki, niż tylko ulepszać gotowy schemat?
Dlatego też to, co u rodaków skrytykowalibyśmy jako niepoprawne użycie słowa czy przypadka, u obcokrajowców przemilczamy. Co Polakowi wytknęlibyśmy, jako niepoprawne gramatycznie zdanie, u obcokrajowca wzbudziłoby nasz podziw, że na tyle dobrze opanował nasz niezwykle trudny, wielopoziomowy język.
Człowiek stworzył język. Oczywiście, że go ogranicza. Ale tym samym język nie może wyjść poza człowieka. Język nigdy nie był i nigdy nie będzie niczym więcej, niż człowiek nakaże mu być, nie stanie się lepszy, niż człowiek jest to sobie w stanie wyobrazić.
Język nigdy nie będzie istniał poza człowiekiem, w odrębności, ponieważ jest jego bezpośrednim, niematerialnym wytworem, nieodseparowalnym od umysłu ludzkiego!
Wszystkie owe przemyślenia przepłynęły przez mój umysł w przeciągu tych kilkunastu sekund i zawarły się w owych pełnych oburzenia pytaniach, wykrzyknieniach, skrótach i innych sposobach wyrażenia głębokiej dezaprobaty dla nauczycielskiej niepodważalnej tezy.
"Nikt nie będzie mi mówił, jak mam myśleć", odezwał się wtedy zielony jeszcze, głęboko czerpiący z okresu gimnazjalnego bunt młodzieńczy Daila.
Teraz pewnie już dojrzał. Tak, to zdanie jest poprawne. Chodzi mi o bunt.
:)
Info
Jeśli obchodzi Was coś konkretnego, nie zaglądajcie raczej do lat sprzed 2016 roku.
Jeśli obchodzi Was niedojrzały, paragimnazjalny weltschmertz, proszę bardzo, częstujcie się.
Obiecuję, że nowe posty będą już bardziej o czymś niż o moich garystuicznych rozterkach emocjonalnych i że ten świat jest taki be, fe i kto w ogóle zgodził się go wydać, przecież nikt tego nie kupi, a wydawca z pewnością zbankrutuje.
No, może oprócz tych milionów ludzi, którzy go kupią i którzy upewnią wydawcę w przekonaniu, że można drukować byle chłam, jeżeli subskrypcja jest obowiązkowa.
Powodzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz