Info

Jeśli obchodzi Was coś konkretnego, nie zaglądajcie raczej do lat sprzed 2016 roku.
Jeśli obchodzi Was niedojrzały, paragimnazjalny weltschmertz, proszę bardzo, częstujcie się.
Obiecuję, że nowe posty będą już bardziej o czymś niż o moich garystuicznych rozterkach emocjonalnych i że ten świat jest taki be, fe i kto w ogóle zgodził się go wydać, przecież nikt tego nie kupi, a wydawca z pewnością zbankrutuje.
No, może oprócz tych milionów ludzi, którzy go kupią i którzy upewnią wydawcę w przekonaniu, że można drukować byle chłam, jeżeli subskrypcja jest obowiązkowa.
Powodzenia!

środa, 8 października 2014

Trochę życia...

Już od jakiegoś czasu chciałem napisać. To dziwne, ostatnio nie mam ani chwili wolnego, cały czas gdzieś latam. Nie ogarniam już, co muszę zrobić, a codziennie mam sterty spraw do załatwienia.
Jak to się zaczęło?
Ano zaczęło się spokojnie.

Do tej pory moje życie było... ehm, no dobra, sielanką go nie nazwę. Niemniej jednak, nigdy nie musiałem się uczyć, by dostawać dobre oceny. W domu nie chciało mi się robić pracy domowej - zawsze odrabiałem ją w autobusie, jadąc do szkoły. Dłuższe zadania, na przykład wypracowania z polskiego, zajmowały mi co najwyżej 20 minut. Więc na co poświęcałem cały ten wolny czas? Oczywiście na swoje przyjemności.
To było dla mnie cudowne. Nic nie musiałem, robiłem tylko to, co chciałem (z wyjątkiem może kilku drobnych obowiązków domowych, ale cóż to w porównaniu do bezmiaru mojego czasu...?).
Oglądałem seriale, bajki i filmy.
Grałem w moje ukochane Assassin's Creed.
Rysowałem.
Pisałem coś, co śmiem nazywać "początkami opowiadań", choć są to bardziej jakieś tam bazgrołki.
Wymyślałem historie.
Przeglądałem neta.
Oglądałem anime i czytałem mangi.
Chodziłem na japoński, ale to było moje jedyne zajęcie popołudniowe.

Czułem się wolny.

Teraz moje życie wywróciło się do góry nogami.
Przybrałem trochę na wadze, a w wakacje moja przyjaciółka zachęciła mnie do biegania - pomyślałem, czemu nie? Przynajmniej dwa razy w tygodniu będę chodził na siłownię.
Dwa razy w tygodniu chodzę na japoński.
Stwierdziłem, że w szkole nie nauczę się dobrze angielskiego - poszedłem zapisać się na angielski. Dostałem się do grupy CAE, a zajęcia mam... w soboty. Inne dni po prostu mi nie pasują.
Do matury chcę skończyć oglądać Doctora Who Classic. No co, przyjemne z pożytecznym.
W poniedziałek kończę lekcje o 16:20. Zanim dojadę do domu jest 17:00 (jak dobrze pójdzie, teraz w Olsztynie remonty). Czyli poniedziałek niemalże stracony.
Wtorek - japoński.
Środa - siłownia, być może kółko psychologiczne (robią śmieszne doświadczenia).
Czwartek - japoński, być może klub retoryczny (czuję, że nie potrafię się dobrze wysławiać).
Piątek - siłownia, angielski z babcią (uczę ją za drobną kasę - zawsze to jakiś zarobek).
Sobota - angielski, druga połowa dnia na geografię (musimy robić ogromne notatki z rozszerzenia).
Niedziela... A gdzie mój weekend?
Jak dla osoby, która przez całe dotychczasowe życie leniuchowała i nic praktycznie nie robiła, wszystko na raz to stanowczo za dużo. Ja już po prostu nie ogarniam najprostszych rzeczy.
Ale co jest w tym najdziwniejsze...?
Nadal czuję się wolny.

Mimo tej ilości zajęć, które przytłaczają mnie i zabierają mój czas, nie czuję tego ucisku, który pojawia się za każdym razem, gdy odbierają mi wolność. Tym razem tak nie mam.
Jestem zmęczony, ale usatysfakcjonowany.
Myślałem, że nigdy nie będę w stanie tak żyć... cóż, to dopiero tydzień, zobaczymy później.
Jak na razie nie czuję zniewolenia, odebrania czasu czy zakucia w jakieś niewidzialne, niewolnicze kajdany. To wszystko było mimowolne, a jednak wydarzyło się za moim przyzwoleniem. Myślę, że dlatego właśnie to akceptuję.

Jeszcze jedną rzecz chcę powiedzieć na koniec.
Spotkałem najbardziej niesamowitą Magdę na świecie.
Nie wygląda jak modelka. Nie jest dojrzała ani dorosła, nie jest też dzieckiem. Nie jest primabaleriną, nie robi pięknych figurek z glinki ani nie maluje obrazów. Nie komponuje złożonych piosenek, nie jest mistrzynią w makijażu scenicznym. Nie tworzy nowych wynalazków, nie przybliża ludziom tajemnic wszechświata.
Jej niesamowitość polega na czym innym.
Jest pierwszą osobą, która dzieli moje niecodzienne opinie.
Zawiedzeni?
Tak, jest zwykłą nastolatką, młodszą ode mnie o 4 lata, ale jeszcze nigdy nie spotkałem osoby tak do mnie podobnej. Nigdy jeszcze nie czułem takiej natychmiastowej nici porozumienia, tego zaskoczenia, jak wiele można wyjawić przed poznaną 5 minut wcześniej osobą. Opinie trudne, opinie osobliwe, na które zazwyczaj ludzie reagują zmarszczeniem brwi... ona je podziela.
Dlatego jest dla mnie osobą niezwykle niesamowitą.
A zaczęło się również w niecodzienny dla mnie, choć na pozór prozaiczny sposób.
Wsiadłem do autobusu, w drodze powrotnej do domu. Zauważyłem, że czyta "Zwiadowców", serię dziecinną, lecz na zawsze pozostającą w moim sercu. Zacząłem zastanawiać się, który to tom. Okładka była ciemna (miękka), więc wykluczyłem tom pierwszy, drugi, trzeci i czwarty, a także szósty i siódmy. Co do reszty nie byłem pewien - okładka była do mnie pod takim kątem, że nie widziałem szczegółów. Po fragmentach tekstu też nie wyłapałem akcji. Na którymś przystanku weszło więcej ludzi i by ich przepuścić, uniosła nieco książkę. Był to tom jedenasty - "Zaginione historie". Przyszło mi do głowy, że pewnie przeczytała już poprzednie. Bardzo chciałem do niej zagadać, zapytać, jak jej się podoba, ale bardzo się bałem, jak to odbierze. W końcu nie każdy zagaduje zupełnie obcą osobę w autobusie, rozpoczynając rozmowę o książce. Nie chciałem też jej przerywać, jako że sam nie lubię, gdy ktoś mi tak robi. Odczekałem więc, aż skończyła rozdział.
I zanim zaczęła następny, zagadałem.
Na początku rozmowa tak średnio się kleiła, ale szybko okazało się, że dzielimy opinię na temat "Zwiadowców". Zeszliśmy na inne pozycje Flanagana, poleciłem jej "Drużynę". Wysiadła na tym samym przystanku, co ja. Okazało się, że zmierza na aikido, które odbywało się niedaleko mojego domu. Przeszliśmy się trochę, poznaliśmy lepiej. Tak wiele nas łączy! Tak wiele odczuć i myśli, dotyczących świata, społeczeństwa, życia. Tak wiele cech charakteru. Przynajmniej z tego, co się w tak krótkim czasie dowiedziałem.
Wymieniliśmy się numerami. Obiecałem, że się z nią skontaktuję.
To było w poniedziałek. We wtorek odpuściłem sobie, bo miałem wrażenie, że to byłoby zbyt nachalne. Miałem napisać do niej dzisiaj, ale byłem paskudnie zajęty, jako że moja mama urządza remont w mieszkaniu. Napiszę do niej jutro, albo w następnym wolnym czasie. Nie chcę zaprzepaścić takiej okazji, chciałbym poznać więcej jej przemyśleń.
Żeby tak spotkać w autobusie kogoś, kto jest do ciebie tak podobny! I to przez co? Przez to, że zagadałeś o książkę...?!
Nie wiem jeszcze, czy wierzę w przeznaczenie. Będzie to jakiś z kolejnych moich tematów do rozpatrzenia. Ale... czy to nie brzmi w ten sposób...?
To niesamowite. Nadal nie mogę wyjść z szoku.
Ciekawe, jak to się dalej potoczy.

sobota, 6 września 2014

(Nie)ważny postęp

Skończył się pierwszy tydzień "nauki". Nie czekam z ekscytacją na następny.
W sumie, nie dziwię się temu. Nauczyciele nie potrafią zainteresować lekcją, przychodzę tam, żeby posiedzieć pół dnia w ławce. Robię coś, oczywiście, "skupiam się" na lekcji, ale... nic z niej nie wynoszę. Nie jest dla mnie fascynująca ani ciekawa. Siedzimy tylko i piszemy. Czytamy. Słuchamy. I znowu piszemy. To bez sensu. Cokolwiek zostanie mi w ten sposób przekazane, równie szybko wyleci mi z głowy.
A co, gdybyśmy mogli wstać i pochodzić po klasie?
Rozciągnąć się, przesiadać i pracować więcej w grupach...?
Co, gdyby dali nam temat do dyskusji? W naszym wieku jesteśmy już zdolni do dyskusji na wiele tematów. Wielu z nas ma już wyrobioną opinię na pewne tematy.
Czy nie można by rzucić jakiegoś tematu i dyskutować? Rozwijać kreatywność...? Nawet, jeśli brać pod uwagę maturę. Jeżeli przedyskutujemy przykładowe rozwiązania w grupie, możemy zobaczyć, jak myślą inni, co też może przydać nam się na egzaminie.
Dobra, pieprzyć ten egzamin.
Jest weekend, zapomnijmy na chwilę o szkole.

Jadę dzisiaj do koleżanki. Z grupą znajomych robimy sesję RPG na podstawie Mass Effect. Szczerze mówiąc, nie bardzo orientuję się w tym świecie. Nie przepadam także za typowo wojennymi grami.
Dobrą rzeczą jednak jest to, że z tego co czytałem, Mass Effect mógłby być jedną z przygód z "Doctora Who". Widzę analogię - kosmici, ludzie w Kosmosie, szybki rozwój, przekaźniki masy itp. brzmi bardzo jak "Doctor". Szybki rozwój ludzkości i wielki jej potencjał nie raz przedstawiane były w odcinkach serialu.

Och, fuck, przy okazji zrobiłem sobie kontekst na maturę.
Doctor Who i Mass Effect jako przedstawienie potencjału rasy ludzkiej.
Heh, może kiedyś mi się przyda.

Kontynuując, jestem dopiero początkującym graczem. Odbyłem zaledwie kilka sesji, nie do końca jeszcze wiem, na ile mogę sobie w RPG pozwolić. Mam nadzieję, że będę się dzisiaj dobrze bawił.

Na poniedziałek mam "Wesele", nawet nie zacząłem go czytać. Może nie dlatego, że zupełnie nie chcę... Mimo to, wydaje się być o wiele lepsze niż "Pan Tadeusz", "Potop", "Ludzie bezdomni", "Przedwiośnie", "Lalka" itp.
Całkiem lubię dramaty, ale z drugiej strony czytanie rozmów weselnych nie do końca mnie przekonuje. Tym bardziej, że mam na to tylko 2 dni.
Przeczytam streszczenie. Do tego mnie zmuszają. Może chociażbym zaczął to czytać, gdyby dali mi tydzień czy coś...

Nie ma to znaczenia.
Chciałem jeszcze wspomnieć, że dostałem zwolnienie z WF-u. Mam pewne problemy psychiczne związane z uczęszczaniem na WF. Chodzi o to, że mało kto tak naprawdę mnie akceptuje. Czułbym się tam niekomfortowo...
Zamiast tego jeżdżę na rowerze i będę chodził na siłownię. Tam przynajmniej nie muszę podawać swojego imienia i nazwiska, oraz nikt mnie tam nie zna.

Ale nie mówmy o "komforcie psychicznym", bo do tego to mi daleko.
(Zawsze w słowie "daleko" widzę "Dalek". Spaczenie Doktorowe ;P)

Dobrze, na razie tyle. Dzisiejszy post będzie takim wywodem o niczym.

wtorek, 2 września 2014

Ja i moja rzeczywistość

Jestem w III klasie liceum. Klasie "maturalnej". Od dwóch lat i przez jeszcze najbliższy nauczyciele trują dupę o maturę. Och, jejku, toż to taki ważny egzamin! Nie zdacie, jeśli się nie przyłożycie, tłumoki! Wszystko zależy od tego, jak wiele wysiłku i pracy poświęcicie!
Gówno prawda. Matura nie da mi nic, tak jak każdy inny egzamin, który każą nam zdawać.
I co mi po tym, że będę miał tematy do poważnej rozmowy? Że będę znał twórczość "wybitnych poetów polskich", cholernie nudne powieści, że będę potrafił wykonywać skomplikowane działania na logarytmach lub że będę wiedział, gdzie leży Uzbekistan...?
Niestety to nie zapewni mi szczęścia, ani nawet przeciętnego komfortu. Nie zbliży mnie to do siebie, do poznania ani do głęboko ukrytych uczuć. Nie dowiem się niczego wartościowego o sobie, a tym samym o świecie, który mnie otacza. Wydaje mi się bowiem, że obie te rzeczy są nierozerwalnie powiązane i zależne od siebie.
Po jej napisaniu, matura będzie tylko świstkiem papieru, zawierającym zlepek liter i cyfr, przedstawiających wynik. Nic nie wniesie do mojego życia. Nie rozwinie mnie w żaden sposób.
Więc po co mi ona...?
Co mi da?

Bo z całą pewnością nie zależy mi na tym kawałku martwego drzewa.

Teraz muszę już iść. Razem z mamą pojedziemy na rower, ostatnio brakuje mi ruchu.
Prawdopodobnie kiedyś jeszcze wrócę do tego tematu.
Kiedyś.

Myśli zebrane

Klasa III liceum. Morze stresu i niepewności, napięcia, wyczekiwania i przygnębienia. Źródło problemów i wyczerpania.
To tylko wstęp. Nie sądzę, żeby świat istniał po to, żebyśmy w nim żyli. Uważam, że istnieje po to, byśmy mogli mieć o nim własne zdanie, by zapewnić nam zagadki i problemy do rozważania, by uświadomić nam, że najważniejsze jest to, jak MY postrzegamy rzeczywistość.
Bo czym jest świat?
Czy istnieje naprawdę...?
Czy to, co widzimy, czujemy, myślimy... nie jest tylko tworem naszej wyobraźni?
Czy naprawdę nie mamy wpływu na to, co się wokół nas dzieje? Na to, jak wygląda świat?

Czy jesteśmy w stanie cokolwiek zmienić...? A jeśli nie, to po co właściwie żyjemy? Po co żyją rośliny i zwierzęta, po co w ogóle istnieje życie?
Najważniejszym tu jednak jest, po co żyje człowiek?
Po co żyję ja?
Czym jest prawda i jak można ją określić? Czy prawda w ogóle istnieje...?

Mam dużo wątpliwości. Mam dużo przemyśleń.
Rozważania pojedynczych zagadnień sprawiają, że powoli wyrabiam sobie opinię o świecie. Może jeśli w końcu zdeterminuję moją pozycję wobec istnienia, będę w stanie określić, czym dla mnie jest świat. Wyjaśnić wiele z moich wątpliwości. Odpowiedzieć na zadane pytania.

Tym chcę się zająć. Głęboką analizą wszystkiego, co mnie otacza.
Może to właśnie pomoże mi zrozumieć siebie.

Mam nadzieję, że znajdę wiele inspiracji.