Jestem w III klasie liceum. Klasie "maturalnej". Od dwóch lat i przez jeszcze najbliższy nauczyciele trują dupę o maturę. Och, jejku, toż to taki ważny egzamin! Nie zdacie, jeśli się nie przyłożycie, tłumoki! Wszystko zależy od tego, jak wiele wysiłku i pracy poświęcicie!
Gówno prawda. Matura nie da mi nic, tak jak każdy inny egzamin, który każą nam zdawać.
I co mi po tym, że będę miał tematy do poważnej rozmowy? Że będę znał twórczość "wybitnych poetów polskich", cholernie nudne powieści, że będę potrafił wykonywać skomplikowane działania na logarytmach lub że będę wiedział, gdzie leży Uzbekistan...?
Niestety to nie zapewni mi szczęścia, ani nawet przeciętnego komfortu. Nie zbliży mnie to do siebie, do poznania ani do głęboko ukrytych uczuć. Nie dowiem się niczego wartościowego o sobie, a tym samym o świecie, który mnie otacza. Wydaje mi się bowiem, że obie te rzeczy są nierozerwalnie powiązane i zależne od siebie.
Po jej napisaniu, matura będzie tylko świstkiem papieru, zawierającym zlepek liter i cyfr, przedstawiających wynik. Nic nie wniesie do mojego życia. Nie rozwinie mnie w żaden sposób.
Więc po co mi ona...?
Co mi da?
Bo z całą pewnością nie zależy mi na tym kawałku martwego drzewa.
Teraz muszę już iść. Razem z mamą pojedziemy na rower, ostatnio brakuje mi ruchu.
Prawdopodobnie kiedyś jeszcze wrócę do tego tematu.
Kiedyś.
Info
Jeśli obchodzi Was coś konkretnego, nie zaglądajcie raczej do lat sprzed 2016 roku.
Jeśli obchodzi Was niedojrzały, paragimnazjalny weltschmertz, proszę bardzo, częstujcie się.
Obiecuję, że nowe posty będą już bardziej o czymś niż o moich garystuicznych rozterkach emocjonalnych i że ten świat jest taki be, fe i kto w ogóle zgodził się go wydać, przecież nikt tego nie kupi, a wydawca z pewnością zbankrutuje.
No, może oprócz tych milionów ludzi, którzy go kupią i którzy upewnią wydawcę w przekonaniu, że można drukować byle chłam, jeżeli subskrypcja jest obowiązkowa.
Powodzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz