Już od jakiegoś czasu chciałem napisać. To dziwne, ostatnio nie mam ani chwili wolnego, cały czas gdzieś latam. Nie ogarniam już, co muszę zrobić, a codziennie mam sterty spraw do załatwienia.
Jak to się zaczęło?
Ano zaczęło się spokojnie.
Do tej pory moje życie było... ehm, no dobra, sielanką go nie nazwę. Niemniej jednak, nigdy nie musiałem się uczyć, by dostawać dobre oceny. W domu nie chciało mi się robić pracy domowej - zawsze odrabiałem ją w autobusie, jadąc do szkoły. Dłuższe zadania, na przykład wypracowania z polskiego, zajmowały mi co najwyżej 20 minut. Więc na co poświęcałem cały ten wolny czas? Oczywiście na swoje przyjemności.
To było dla mnie cudowne. Nic nie musiałem, robiłem tylko to, co chciałem (z wyjątkiem może kilku drobnych obowiązków domowych, ale cóż to w porównaniu do bezmiaru mojego czasu...?).
Oglądałem seriale, bajki i filmy.
Grałem w moje ukochane Assassin's Creed.
Rysowałem.
Pisałem coś, co śmiem nazywać "początkami opowiadań", choć są to bardziej jakieś tam bazgrołki.
Wymyślałem historie.
Przeglądałem neta.
Oglądałem anime i czytałem mangi.
Chodziłem na japoński, ale to było moje jedyne zajęcie popołudniowe.
Czułem się wolny.
Teraz moje życie wywróciło się do góry nogami.
Przybrałem trochę na wadze, a w wakacje moja przyjaciółka zachęciła mnie do biegania - pomyślałem, czemu nie? Przynajmniej dwa razy w tygodniu będę chodził na siłownię.
Dwa razy w tygodniu chodzę na japoński.
Stwierdziłem, że w szkole nie nauczę się dobrze angielskiego - poszedłem zapisać się na angielski. Dostałem się do grupy CAE, a zajęcia mam... w soboty. Inne dni po prostu mi nie pasują.
Do matury chcę skończyć oglądać Doctora Who Classic. No co, przyjemne z pożytecznym.
W poniedziałek kończę lekcje o 16:20. Zanim dojadę do domu jest 17:00 (jak dobrze pójdzie, teraz w Olsztynie remonty). Czyli poniedziałek niemalże stracony.
Wtorek - japoński.
Środa - siłownia, być może kółko psychologiczne (robią śmieszne doświadczenia).
Czwartek - japoński, być może klub retoryczny (czuję, że nie potrafię się dobrze wysławiać).
Piątek - siłownia, angielski z babcią (uczę ją za drobną kasę - zawsze to jakiś zarobek).
Sobota - angielski, druga połowa dnia na geografię (musimy robić ogromne notatki z rozszerzenia).
Niedziela... A gdzie mój weekend?
Jak dla osoby, która przez całe dotychczasowe życie leniuchowała i nic praktycznie nie robiła, wszystko na raz to stanowczo za dużo. Ja już po prostu nie ogarniam najprostszych rzeczy.
Ale co jest w tym najdziwniejsze...?
Nadal czuję się wolny.
Mimo tej ilości zajęć, które przytłaczają mnie i zabierają mój czas, nie czuję tego ucisku, który pojawia się za każdym razem, gdy odbierają mi wolność. Tym razem tak nie mam.
Jestem zmęczony, ale usatysfakcjonowany.
Myślałem, że nigdy nie będę w stanie tak żyć... cóż, to dopiero tydzień, zobaczymy później.
Jak na razie nie czuję zniewolenia, odebrania czasu czy zakucia w jakieś niewidzialne, niewolnicze kajdany. To wszystko było mimowolne, a jednak wydarzyło się za moim przyzwoleniem. Myślę, że dlatego właśnie to akceptuję.
Jeszcze jedną rzecz chcę powiedzieć na koniec.
Spotkałem najbardziej niesamowitą Magdę na świecie.
Nie wygląda jak modelka. Nie jest dojrzała ani dorosła, nie jest też dzieckiem. Nie jest primabaleriną, nie robi pięknych figurek z glinki ani nie maluje obrazów. Nie komponuje złożonych piosenek, nie jest mistrzynią w makijażu scenicznym. Nie tworzy nowych wynalazków, nie przybliża ludziom tajemnic wszechświata.
Jej niesamowitość polega na czym innym.
Jest pierwszą osobą, która dzieli moje niecodzienne opinie.
Zawiedzeni?
Tak, jest zwykłą nastolatką, młodszą ode mnie o 4 lata, ale jeszcze nigdy nie spotkałem osoby tak do mnie podobnej. Nigdy jeszcze nie czułem takiej natychmiastowej nici porozumienia, tego zaskoczenia, jak wiele można wyjawić przed poznaną 5 minut wcześniej osobą. Opinie trudne, opinie osobliwe, na które zazwyczaj ludzie reagują zmarszczeniem brwi... ona je podziela.
Dlatego jest dla mnie osobą niezwykle niesamowitą.
A zaczęło się również w niecodzienny dla mnie, choć na pozór prozaiczny sposób.
Wsiadłem do autobusu, w drodze powrotnej do domu. Zauważyłem, że czyta "Zwiadowców", serię dziecinną, lecz na zawsze pozostającą w moim sercu. Zacząłem zastanawiać się, który to tom. Okładka była ciemna (miękka), więc wykluczyłem tom pierwszy, drugi, trzeci i czwarty, a także szósty i siódmy. Co do reszty nie byłem pewien - okładka była do mnie pod takim kątem, że nie widziałem szczegółów. Po fragmentach tekstu też nie wyłapałem akcji. Na którymś przystanku weszło więcej ludzi i by ich przepuścić, uniosła nieco książkę. Był to tom jedenasty - "Zaginione historie". Przyszło mi do głowy, że pewnie przeczytała już poprzednie. Bardzo chciałem do niej zagadać, zapytać, jak jej się podoba, ale bardzo się bałem, jak to odbierze. W końcu nie każdy zagaduje zupełnie obcą osobę w autobusie, rozpoczynając rozmowę o książce. Nie chciałem też jej przerywać, jako że sam nie lubię, gdy ktoś mi tak robi. Odczekałem więc, aż skończyła rozdział.
I zanim zaczęła następny, zagadałem.
Na początku rozmowa tak średnio się kleiła, ale szybko okazało się, że dzielimy opinię na temat "Zwiadowców". Zeszliśmy na inne pozycje Flanagana, poleciłem jej "Drużynę". Wysiadła na tym samym przystanku, co ja. Okazało się, że zmierza na aikido, które odbywało się niedaleko mojego domu. Przeszliśmy się trochę, poznaliśmy lepiej. Tak wiele nas łączy! Tak wiele odczuć i myśli, dotyczących świata, społeczeństwa, życia. Tak wiele cech charakteru. Przynajmniej z tego, co się w tak krótkim czasie dowiedziałem.
Wymieniliśmy się numerami. Obiecałem, że się z nią skontaktuję.
To było w poniedziałek. We wtorek odpuściłem sobie, bo miałem wrażenie, że to byłoby zbyt nachalne. Miałem napisać do niej dzisiaj, ale byłem paskudnie zajęty, jako że moja mama urządza remont w mieszkaniu. Napiszę do niej jutro, albo w następnym wolnym czasie. Nie chcę zaprzepaścić takiej okazji, chciałbym poznać więcej jej przemyśleń.
Żeby tak spotkać w autobusie kogoś, kto jest do ciebie tak podobny! I to przez co? Przez to, że zagadałeś o książkę...?!
Nie wiem jeszcze, czy wierzę w przeznaczenie. Będzie to jakiś z kolejnych moich tematów do rozpatrzenia. Ale... czy to nie brzmi w ten sposób...?
To niesamowite. Nadal nie mogę wyjść z szoku.
Ciekawe, jak to się dalej potoczy.
Info
Jeśli obchodzi Was coś konkretnego, nie zaglądajcie raczej do lat sprzed 2016 roku.
Jeśli obchodzi Was niedojrzały, paragimnazjalny weltschmertz, proszę bardzo, częstujcie się.
Obiecuję, że nowe posty będą już bardziej o czymś niż o moich garystuicznych rozterkach emocjonalnych i że ten świat jest taki be, fe i kto w ogóle zgodził się go wydać, przecież nikt tego nie kupi, a wydawca z pewnością zbankrutuje.
No, może oprócz tych milionów ludzi, którzy go kupią i którzy upewnią wydawcę w przekonaniu, że można drukować byle chłam, jeżeli subskrypcja jest obowiązkowa.
Powodzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz